Student nasz pan

Student nasz pan

Uczelnie prywatne depczą po piętach państwowym szkołom wyższym. Oferują coraz lepsze warunki, które mają przyćmić prestiż i wieloletnią tradycję konkurencji. Czy w obliczu zbliżającego się niżu demograficznego nasze uczelnie czeka prawdziwa walka o studenta?

Nieduża sala wykładowa jednego z wydziałów Uniwersytetu Warszawskiego. Straszny tłok. Nowoprzybyli zaglądają do środka, a potem zrezygnowani ustawiają krzesła na korytarzu. Pomieszczenie jest już bowiem wypchane po brzegi - studenci siedzą na parapetach, podłodze i na katedrze. O miejscu w ławkach nie ma już nawet co marzyć. Wykładowca z trudem przeciska się przez tłum, aby dotrzeć do mównicy, gdzie zostawiono dla niego skrawek wolnej przestrzeni. Czyżby był to specjalny odczyt, na który przybyło więcej słuchaczy niż zakładali organizatorzy? Wyjątkowy wykład, prowadzony przez światową sławę, która pierwszy raz zawitała do Polski? Odpowiedź jest jednak zupełnie inna - tak wyglądają cotygodniowe zajęcia na niektórych kierunkach UW.

Siła prestiżu
Każdego roku państwowe uczelnie przyciągają tłumy chętnych. Młodzi ludzie zawzięcie walczą o indeksy, nawet jeśli za naukę przyjdzie im płacić, jak dzieje się w wypadku studiów wieczorowych lub zaocznych. Uczelnia prywatna dla wielu z nich jest jedynie wyjściem awaryjnym. Dlaczego większość maturzystów marzy o studiach w państwowej szkole? Liczy się prestiż, renoma uczelni - mówi Adam, którego w przyszłym roku czeka walka o indeks. Długoletnia tradycja wydaje się gwarantem wysokiego poziomu. Tymczasem w powszechnej opinii szkoły prywatne wymagają od studenta znacznie mniej. Jest to z pewnością sąd po części krzywdzący, jak każdy stereotyp zresztą, ale trudno zaprzeczyć, że wpływa on niekorzystnie na postrzeganie tego typu uczelni przez młodych ludzi. Natomiast powszechne mniemanie o państwowych szkołach wyższych i ich ustalona renoma z pewnością im służy. Pozostawmy na razie reputację naszych uczelni i przyjrzyjmy się faktom.
Stare i nowe
Wieloletnia tradycja szkół państwowych oznacza ni mniej, ni więcej to, że są stare. Fakt ten, będący niezaprzeczalnym atutem jeśli chodzi o doświadczenie i jakość kształcenia, przestaje być zaletą, kiedy rozważamy kwestie lokalu i sprzętu. Tu bowiem obowiązuje zasada - im nowsze, tym lepsze. Na tym polu więc szkoły prywatne biją na głowę swoją państwową konkurencję. Chociaż stare uczelnie robią, co mogą i wciąż przebudowują, remontują, dobudowują, to i tak warunki lokalowe i sprzętowe pozostawiają wiele do życzenia. Strome, wysokie schody pozostają w wielu miejscach nieprzekraczalną barierą dla niepełnosprawnych, na wielu wykładach brakuje miejsc siedzących, grupy na lektoratach z języków są zbyt duże, a brak powszechnego dostępu do komputerów z podłączeniem do Internetu utrudnia pracę. Najgorsze jest to, że na większość zajęć musimy zapisywać się przez Internet, a stanie w długiej kolejce do komputera to straszna strata czasu, szczególnie kiedy zbliża się sesja - narzeka Olga, studentka SGH. Może być jednak jeszcze gorzej. Studenci bałtystyki na UW w niektórych salach nie mają ... okien. Nie zezwolił na nie bowiem konserwator zabytków, podczas adaptacji poddasza Wydziału Polonistyki. I choć studia w zabytkowych murach mają swój urok, to jednak na dłuższą metę stają się męczące, więc na nowiutkie sale i komputery prywatnych szkół patrzy się z nieukrywaną zazdrością.

Inaczej sytuacja wygląda, jeśli chodzi o biblioteki (bez porównania lepsze na uczelniach państwowych), kontakty z ośrodkami badawczymi (tu również zdecydowanie wygrywają szkoły państwowe) czy w końcu o sprzęt specjalistyczny. Studiów inżynieryjnych nie ma na prywatnych uczelniach, bo potrzebne jest do tego wielkie i drogie zaplecze techniczne - twierdzi Michał, student Wydziału Mechaniki Energetyki i Lotnictwa na Politechnice Warszawskiej. Niestety rzadko mamy możliwość korzystania z tego sprzętu, bo dostęp do niego ma przede wszystkim kadra naukowa - dodaje. Czym różni się ta ostatnia na uczelniach państwowych i prywatnych? W wielu przypadkach są to ci sami ludzie. Prywatne szkoły starają się bowiem zdobyć renomę, a sławne nazwiska wielkich profesorów z pewnością im w tym pomagają.

Kandydatów przyciąga także duża ilość godzin lektoratów, która na uczelniach państwowych jest regularnie zmniejszana, lepsza organizacja studiów oraz mniejsze grupy na zajęciach. Ważny jest również czas, jaki poświęca się jednemu studentowi. Przykładem mogą być Wyższe Szkoły Bankowe realizujące program Very Important Student. Hasło reklamowe tego przedsięwzięcia Każdy student jest VIP-em zupełnie nie pasuje do szarej rzeczywistości większości szkół państwowych - mianowicie kilometrowych kolejek do dziekanatów i chronicznego niedoinformowania. Studia na państwowej uczelni nie są więc rajem, a szkoły prywatne, z pomocą kosztownych kampanii reklamowych, zyskują coraz więcej punktów w rywalizacji o studenta. Jednak większość kandydatów wciąż uparcie wybiera państwowe szkoły. Czy zawsze tak będzie?
Szkoło reklamuj się!
Pozycja uczelni państwowych może z czasem zostać zachwiana i choć na razie szkoły prywatne są z pewnością daleko w tyle, to jednak nie można ich już zupełnie nie brać pod uwagę. Za kilka lat rywalizacja o studentów może się nasilić, szczególnie, że coraz więcej z nich podejmuje studia na uczelniach zagranicznych. Ważnym czynnikiem będzie też nadchodzący niż demograficzny, który niebawem sięgnie murów szkół wyższych. Wygląda więc na to, że sytuacja na rynku edukacyjnym wkrótce się zmieni i uczelnie doskonale zdają sobie z tego sprawę.

Na stronie internetowej UW znajdziemy wypowiedź jego rzecznika, który co prawda twierdzi, że niż demograficzny nie będzie dla Uniwersytetu problemem, ale jednocześnie przyznaje, że liczba chętnych na studia płatne maleje. Musimy sobie uświadomić, że każdy kandydat na studia jest tak naprawdę klientem, o którego być może już za kilka lat będziemy musieli walczyć z innymi uczelniami, w tym zagranicznymi - czytamy. Dlatego właśnie reklama, zachęcająca studentów do wybrania tej, a nie innej uczelni, będąca dotychczas domeną szkół prywatnych, zaczyna także interesować uczelnie państwowe. Uniwersytet Warszawski przygotowuje właśnie krótkie filmy, zwrócone do kandydatów na studia, których zadaniem jest reklama całej uczelni oraz jej poszczególnych wydziałów.

Czy to dowód na rosnące zagrożenie ze strony innych szkół? - Moim zdaniem realnego zagrożenia dla uczelni publicznych ze strony szkół prywatnych nie ma. Materiał promocyjny naszej uczelni jest raczej próbą wpisania się w ogólne tryby komunikowania społecznego - mówi dr Piotr Lehr-Spławiński, współautor projektu. I chociaż w rankingach wyższych szkół pojawiają się zawsze dwie oddzielne listy uczelni i wciąż oficjalnie nie porównuje się szkół państwowych z ich prywatnymi odpowiednikami, to jednak państwowe uczelnie dmuchają na zimne i z coraz większą uwagą kreują swój wizerunek. Powstają atrakcyjne, modne kierunki czy specjalizacje, chętnie wykorzystuje się też hasła europejskie (dobrym przykładem może być chociażby nowopowstała europeistyka na UW). Nawet przedmioty zmieniają swoje nazwy, aby wydawały się przyszłym studentom bardziej interesujące - w taki sposób geometria wykreślna na PW stała się nowocześnie brzmiącą grafiką inżynierską, co oczywiście nie pociągnęło za sobą istotnych zmian w jej programie. Przykładów takich mnożyć można wiele, a wszystkie one są dowodem coraz większej dbałości państwowych szkół wyższych o swoją mocną pozycję na rynku edukacyjnym. Co na to studenci i kandydaci?
Renoma kontra reklama
Młodzi ludzie podchodzą do reklam uczelni, szczególnie tych państwowych, bardzo sceptycznie. Jedyne co mi się podoba w reklamach szkół prywatnych to ładne dziewczyny na plakatach - żartuje Marek, student astronomii UW. A reklama niewiele da, jeśli poziom jest kiepski - dodaje. Wielu studentów uważa, że państwowa szkoła reklamuje się sama, a jej prestiż to najlepszy argument w walce o studenta. Co oprócz tradycji świadczy w takim razie o klasie uczelni, skoro nawet najlepsza reklama nie przekonuje młodych Polaków? Okazuje się, że obecni i przyszli studenci doceniają przede wszystkim badawcze inicjatywy szkół wyższych, a także utrzymywanie niemodnych, nietypowych kierunków, które pokazują, że cel naukowy jest dla szkoły ważniejszy niż sukces finansowy. Część z nas wręcz podejrzliwie patrzy na kampanie reklamowe starych, renomowanych uczelni. Młodzi ludzie wnioskują z nich pogorszenie się poziomu nauczania, z czego wynika spadek popularności wśród kandydatów, a więc i konieczność reklamy. Myślenie takie jest niewątpliwie pokrętne, ale jak się okazuje dość częste. Czy więc uczelnie państwowe nie powinny przygotowywać kampanii reklamowych i biernie czekać na rozwój sytuacji? Z pewnością nie, bo przecież zdobyta renoma, która jest ich wielkim atutem, może za jakiś czas już nie wystarczać w walce z konkurencją. Umiejętne korzystanie z mediów i świadome kreowanie wizerunku to niezaprzeczalnie konieczność naszych czasów, a uczelnie doskonale zdają sobie z tego sprawę i szukają coraz to nowych metod mających zachęcić studentów. Natomiast dla tych ostatnich początek uczelnianej konkurencji to z pewnością dobry znak.
Studencie wybieraj!
Powszechnie znane prawo ekonomiczne głosi, że na konkurencji zyskuje klient. Skoro zaś miejsce na uczelni staje się towarem, to klientem jest niezaprzeczalnie przyszły student. To do niego kierowane są kolejne kampanie reklamowe, z nim władze uczelni chcą rozmawiać na przeróżnych spotkaniach informacyjnych i dniach otwartych. Zwiększająca się rywalizacja między szkołami wyższymi oznacza, że za parę lat nie tylko dostanie się na wymarzone studia będzie dużo łatwiejsze. Uczelnie same zaczną starać się o studentów, oferując im coraz lepsze warunki oraz nowoczesne, ciekawe programy studiów. Wszystko więc wskazuje na to, że nadchodzi nowa epoka szkolnictwa wyższego, a coś, co obrazowo nazywano walką o indeks zmieni się niebawem w walkę o studenta.


Agnieszka Dobosz edu.edu.pl



Dołącz do nas!